O tym, że przechodząc przez życie zostawiamy ślady w sercach ludzi, których spotykamy, świadczy wspomnienie Doroty Fryc-Piętak o s. Alodii Sobolewskiej, zmarłej na początku maja. Siostra niemal cale swoje życie zakonne spędziła w kuchni, w dosłownym i w przenośnym tego słowa znaczeniu. A jednak była szczęśliwą, spełnioną kobietą, co zauważały osoby obok niej żyjące.
Siostrę Alodię Sobolewską poznałam w Lublinie, na ostatnim roku pedagogiki Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, tj. rok 1993/1994. Mieszkałam wówczas u Urszulanek przy Narutowicza. Pracowałam w internacie, wydając dziewczętom posiłki i tym samym najczęściej spotykałam się z Siostrą Alodią. Towarzyszyłam jej także w niedziele przy wydawaniu obiadu. Siostra Alodia miała cechy, które mi imponowały: spokój wewnętrzny, radość, dobroć, pracowitość, uporządkowanie, silną wiarę i autentyczność. Ponadto znała się na rzeczy, na tym, co robiła. Była doskonałą kucharką. W kuchni zawsze jest praca. Nie narzekała na swoją służbę i los zakonny. Odpowiadała na rozmaite potrzeby młodszych
i starszych sióstr, zupełnie nie skupiając się na sobie. Pamiętam, że życie zakonne w sobotę zaczynało się później, ale nie dla siostry Alodii. W sobotę, bladym świtem przygotowywała rozmaite ciasta. Siostry idąc na Eucharystię czuły zapach drożdżowego ciasta. Szybko dostrzegłam, że praca w kuchni jest niezwykle wymagająca i niemalże bez dna. Zapytałam ją kiedyś, czy nie krzywdzi sobie tej roboty. Jak tę służbę znosi? Ona natychmiast odpowiedziała zdanie, które zapadło mi w pamięć. Mój piec jest jak ołtarz. Tutaj dokonuje się moja ofiara.
Reagowała na cudze cierpienia, odpowiadając dobrym słowem, modlitwą, troską. Wiele dobrego słyszałam o Siostrze Alodii od pani Franciszki Strzeleckiej, której osobiście zanosiła jedzenie, jednocześnie odwiedzając chorego człowieka.
Siostra Alodia była pogodna. Lubiła żarty. Często widziałam ją uśmiechniętą. Interesowało ją życie zakonne i świeckie. Chętnie dyskutowała ze mną na temat przeczytanych książek. Podsyłałam jej swoje propozycje, a ona czytała i następnie rozmawiałyśmy o lekturze.
Miała młodego ducha. Byłyśmy razem na Nieszporach Ludźmierskich w Katedrze
w Lublinie. Pozwoliła się zaprosić. Kilka razy odwiedziła mnie w domu w Ryczowie. Pozwoliła się oprowadzać po Wadowicach, muzeach. Odnalazła s. Józefę, karmelitankę i razem do niej pojechałyśmy. Nocowała u mnie w domu. Z moimi dziećmi przygotowaliśmy w naszym domu dla Siostry miejsce odosobnienia -klauzurę. Miała poczucie wspólnoty, spraw ważnych dla zakonu, dla urszulanek.
Mogłam się uczyć od niej wiary. Jej głębokiego zawierzenia Jezusowi i pewności, że Jezus wszystko może, że u Boga nie istnieje niemożliwe. Ponadto brała stronę słabych
i pokrzywdzonych, reagując natychmiast na krzywdę. Towarzyszyła mi modlitwą przy narodzinach dzieci, chorobach, śmierci mojej Mamy. Dopiero na pogrzebie Siostry dowiedziałam się, ile miała lat.
Dziękuję Panu Bogu za Obecność Siostry Alodii w moim życiu. Dziękuję za przyjaźń, która nas połączyła. Mam nadzieję, że i ja umiałam być dla Niej przyjacielem. Umawiałyśmy się na spotkanie. Miałam odwiedzić Ją wiosną w Pokrzywnie. Nie zdążyłam…
Jestem pewna, że Siostra Alodia nadal będzie działać po tamtej stronie, pamiętając o swoim zakonie i bliskich. Niech Pan Jezus będzie uwielbiony w Jej życiu.
Dorota Fryc-Piętak
Pokój Chrystusa nie jest zakończeniem, lecz początkiem. Nie jest ciszą dla ciszy, lecz wewnętrzną siłą, która uzdalnia do podjęcia drogi. Do życia Ewangelią w świecie, który nie rozumie pokoju odkupionego przez krzyż. Pokój, który daje Jezus, nie usypia – ale budzi i posyła. Nie zatrzymuje w bezpiecznym wieczerniku, lecz prowadzi ku Górze Oliwnej, ku Getsemani, ku światu potrzebującemu świadków nadziei.
Patrz na Syna Bożego
jakby dla ciebie samej przyszedł na świat.
Jest twój, jest twoim wszystkim,
jest twoją jedyną Miłością.
św. Maria od Wcielenia